Niedziela, niedziela
Niedziela to, jak wszystkim zapewne wiadomo, dzień zatruty (perspektywą poniedziałku ). Dla nas jednak była dziś łaskawa, bo ugadaliśmy... posadzkę!!! No i nareszcie mogłam coś cyknąc.
Otóz domek się ociepla, czy też, jak twierdzą niektórzy, przyodziewa kurteczkę, cieplutką, a la dalmatyńczyk.
Tu od frontu:
tu od boku:
a tu od podwórka:
I na tym właśnie zdjęciu jest widoczny nasz nieszczęsny komin (hurrra, skończony!!!). Już dawno mógł byc nakryty plandeką, pewnie szybciej bym go dostała. Ale nie czepiajmy się. Jest, jest, nareszcie jest. Jutro przyjdą nasi dekarze i go opierzą, i pięknie w końcu będzie. Ten sam komin, z narażeniem życia i zdrowia sfotografowała nasza córka przez wyłaz kominiarski, stojąc na drabinie, w połowie na wysokości strychu. Opłaciło mi się - kosztowało tylko dużą pizzę...:
Tu pięknie umeblowany przez Panów Budowlańców salon - nic dodac nic ując:
Szczególnie funkcjonalane są te szafeczki z boku
Tu nasz styropian - w plamki a la dalmatyńczyk:
... i wychodzimy. Oglądamy korytka przy okienkach piwnicznych:
zaglądamy do środka jednego z nich - głębokie toto:
wchodzimy zatem do piwnicy i sprawdzamy, czy daje jakieś, chocby nikłe, światło:
coś tam daje, jak w lochach średniowiecznego zamku, he, he!!!
Kończymy zwiedzanie i jedziemy na obiecaną pizzę