Dzisiejszy wpis będzie nieco odbiegał od tematyki budowlanej. Zanim opiszę, co mi się przydarzyło, dodam parę słów tytułem wstępu.
Otóż czy chcemy, czy nie, nasz dzień zaczyna się o 5.45. O tej bowiem godzinie należy przygotowac coś dziecku do jedzenia. Córka uczęszcza do klasy mistrzostwa sportowego i pierwszy trening zaczyna o 7.00 rano. Żeby zdążyc musi odpowiednio wcześniej wstac, coś zjeśc, przyszykowac się i wyjśc na autobus o 6.15. Na szczęście korzysta z komunikacji miejskiej i odpada nam dowożenie jej o tak wczesnej porze.
......................................................................................................................................................
Zapiał telefon. Szybciutko wyłączyłam kogucika, chwilę zebrałam się w sobie, po omacku odszukałam kapcie i powlokłam się do kuchni. Ciemne te zimowe poranki...Dziś poniedziałek, Wąż zaczyna nieco później, nie będę go budzic... Ugotowałam kakao, usmażyłam jajko sadzone, nalałam wody do bidonu, przygotowałam kanapkę do szkoły. Spojrzałam na zegar kuchenny - kurczę, trzeba wymienic baterię, bo zatrzymał się na godzinie 1.45...
Włączyłam światło w pokoju córki, podałam jej śniadanie. Dziecko usiadło i zabrało się za kakao. Po chwili do pokoju wpełznął Wąż z głupim pytaniem:
- Co ty robisz?
- Jak to co? Odwarknęłam. -Rano jestem zła i bezsensem jest mnie drażnic takimi pytaniami.
- Jak chcesz, to sam wstawaj i rób dziecku śniadanie!
- No dobrze, ale nie o 2.00 w nocy - stwierdził szczerze ubawiony.
Spojrzałam na zegar w pokoju córki. Wskazywał 1.55.... no tak, cała ta historia z budzącym mnie kogutkiem tylko mi się przyśniła...
Nadal lekko nieprzytomna, pokonałam przestrzeń dzielącą mnie od łózka i zasnęłam, czekając na właściwy budzik...