I co zastaliśmy?
Miłośników horrorów i mocnych wrażeń muszę zmartwić. Nie było żadnej katastrofy. Piec jakby się trochę ucywilizował, no przynajmniej z grubsza oswoił. Po wejściu okazało się, że grzejniki grzeją tak akuratnie - nie buchają, ale też nie ziębią, temperatura na dole znośna - nie mierzyłam, ale wystarczy, że odczuwaliśmy tzw komfort termiczny z lekką rześką nutką, jakby to określił daleki krewny świastaka, czyli Kret. Na górze było po prostu ciepło.
Czerwony spał. W czasie półgodzinnej wizyty tlko raz się załączył i kłapnął szufladką.
Wąż stwierdził, że jak na razie ma dobrze ustawione wartości:
Czarni nagrzali wodę w pojemniku do 24 stopni. Ciągle jej jeszcze nie potrzebujemy, ale to miło, że w taką pogodę solary pracują.
Sorry Edzia, że nie zainteresowałam się jeszcze wymiarami kolektorów, ale instrukcji póki co nie znalazłam, bo tam, gdzie wcześniej leżała przeprowadziły się wielkie góry styropianu wyprowadzonego z piwnicy. Zapewne gdzieś dalej się przesunęła... nie było kogo zapytać. Na oko wyglądają na 1m x 2m - jeżeli okna dachowe mamy 75 x 150 /chyba takie właśnie mamy/, a one są tylko troszkę szersze i kawałek wyższe, to tak może być...
Roboty wewnątrz posuwają się w równym tempie. Panowie z grubsza otynkowali wszystkie sufity za wyjątkiem tego w garażu.
Tu sufit w piwnicy,
tu na dolnym hallu,
tu dosuszający się sufit w wiatrołapie.
Zapytałam telefonicznie co z nierównościami, na co usłyszałam, że mam uzbroić się w odrobinę cierpliwości i poczekać na efekt końcowy... w związku z czym zaprzestałam zadawania pytań i czekam na ten efekt.
Na górze wszystkie pomieszczenia są w kropki, jakich nie powstydziliby się Aborygeni. Niestety tam fotki zupełnie mi nie wyszły ze względu na brak oświetlenia...
..........................................................
Dziś w nocy, poza małym dopasowywaniem płytek do kuchni, nic mi się nie śniło i nareszcie mogłam jak człowiek sobie wypocząć...