Wodna wyprawa i co z tego wynikło
W tzw międzyczasie /definicja parę wpisów temu/ wybraliśmy się z mężem na ryby. ŁÓdką i z jamnikiem. Nagle zaczęło grzmiec jak się patrzy. A że burza na jeziorze zaczyna się gwałtownie i równie gwałtowne może miec skutki, o tym nie muszę nikogo przekonywac. Spłynęliśmy więc do najbliższego dostępnego brzegu i zrobiliśmy z łodzi coś w rodzaju namiotu. Pod spód władowaliśmy cały nasz majątek, psa i nas samych.
Widok miałam taki:
Piknik pierwsza klasa, po prostu.
Raptem zwierzątko, które skądinąd niesamowicie się boi burzy, zniknęło w pobliskich trzcinach. Po chwili usyłyszeliśmy szuranie, po czym z zarośli wyłoniły się... dwa jamniki, z tym, że pierwszy to była wydra. Nie czekając zatem, aż dostaniemy wspomnianą wydrę na kolację, zwinęliśmy majątek do łodzi, wyłapaliśmy psa i, niestety, polowanie zakończyliśmy już na naszym, bezwydrowym, brzegu.