Ostatnimi czasy chodziłam nieco wściekła, z rozpaczy zarzuciłam czytanie iskierkowych blogów (sic!). Od marca staraliśmy się o w miarę rozsądny kredyt, który okazał się... WIELKĄ KLAPĄ
Na początku było wszystko ładnie, pięknie, grzecznie i z kadzeniem. Jednak im dalej w las, tym więcej drzew, nie dośc, że musieliśmy wypełniac i wypisywac tysiące bzdurnych oświadczeń, to jeszcze każde z nich rozpatrywane było przez 2 tygodnie. I tak błogo mijał czas, aż wreszcie się zdenerwowaliśmy i zrezygnowaliśmy z usług "naszego" Banku. Potem okazało się, że działka jest rekreacyjna i, chociaż we wstępnej analizie żaden Bank nie miał nic przeciwko temu, teraz konkretnie miały wszystkie. W końcu uzyskanie kredytu okazało się możliwe, ale po uzyskaniu potwierdzenia z Wydziału Budownictwa, że dom zamierza byc całoroczny (co oczywiście wynikało z dokumentacji, ale nie było literalnie napisane). Więc nie tracąc ani chwili pośpieszyliśmy do w/w i poprosiliśmy grzecznie o stosowne zaświadczenie, wypełniliśmy stosowny wniosek i umówiliśmy się, że przyślą nam listem. Czekamy, czekamy, zaczynam dostawac paranoi i polowac na listonosza, dzwonię, zaświadczenie oczywiści jest od tygodnia, mogą nam przysłac jeśli sobie życzymy. Szlag mnie troszkę trafił, ale z urzędami trzeba grzecznie, więc nie dyskutując dłużej, upewniwszy się aby tym razem pod żadnym pozorem nie wysyłali, zrywając się z pracy, na najwyższych obrotach odebraliśmy skarb.
Potem było ponowne wypełnianie kwitów, ale byliśmy już nieco bardziej doświadczeni w braniu kredytów, więc skompletowac pozostałą dokumentację to był już Pikuś (albo Pan Pikuś, jak kto woli), no i od trzech dni jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami Kredytu Hipotecznego na budowę domu letniskowego całorocznego użytkowania. Teraz ganiamy, żeby uruchomic pierwszą transzę.
Ufff...